Zostawcie, bo…

Miałam już nie pisać na łamach Pańskiej Skórki. Jednak teksty Adama Kaliszewskiego – Deweloper na białym koniu i Nowa Warszawa to foodtrack i kawa – oraz fizjologiczne odruchy sprowokowały mnie do dorzucenia swoich trzech groszy na temat warszawskich inwestycji. Starałem się pisać bez przekleństw. Długo się udawało, na koniec wyszło jak zwykle.

Grosz pierwszy. W redakcji Pańskiej Skórki jest taki sympatyczny zwyczaj, że każdy zgadza się z sobą, a każdy z sobą, szczególnie w dyskusjach na redakcyjnym forum. Na przykład w kwestii odbudowy Pałacu Saskiego, którą to piórem głównie redaktora Barańskiego podobno popieramy.
– Może faktycznie to jest bez sensu?– mówię ja. – Po co taka architektoniczna rekonstrukcja? Ok, niech tam będzie budynek, ale współczesny.
– To pokaż mi dobry współczesny budynek! – mówi mi redaktor Barański.
– Czy to znaczy, że architektura się skończyła i nic nie powinniśmy budować?
No faktycznie. Zacząłem sobie wyliczać: BUW, sądy na Krasińskich, Skwer na Skwerze Hoovera, Służewski Dom Kultury… koniec? Na szybko nic nie przyszło mi do głowy. Ale moment! Co łączy te budynki? Wszystkie są użyteczności publicznej, żaden nie jest prywatną deweloperską inwestycją. To już lepiej zafundujmy sobie tę atrapę Saskiego.

Grosz drugi. Ogródki przy Waszyngtona zagrożone. Deweloper już czeka na decyzję – zaalarmowała ostatnio Stołeczna. Mój układ współczulny odpowiedział natychmiast: wydzieleniem małej ilości gęstej śliny, zwiększenie dostawy glukozy do mięśni i mózgu, pobudzeniem nadnerczy do produkcji adrenaliny, stroszeniem włosów. Automatycznie i adekwatnie do sytuacji zagrożenia. Po chwili dopiero rozsadek zapytał krytycznie – dlaczego się tak instynktowne spiąłem? W końcu jest to, było nie było, kawał gruntu, w centrum miasta, sprywatyzowanego przez drobnych działkowców, pogrodzonego i niedostępnego dla przeciętnego mieszkańca. Miasto się rozłazi, ludzie dojeżdżają z Białołęki i Ursusa, a tu w samym środku takie prywatne, ogrodzone daczowisko. No sorewicz, każdy chciałby taką działeczkę w takim miejscu, ale to jest nie do utrzymania. I wtedy nagle… I wtedy wyobraziłem sobie co tam może powstać. Układ współczulny od razy przypierdolił mi na odlew przyspieszeniem pracy serca, poceniem dłoni, zahamowaniem perystaltyki jelit, rozszerzeniem źrenic i skurczem mięśnia zwieracza cewki moczowej.

Grosz trzeci. Kamyczek do tego samego ogródka, choć nie działkowego, za to grochowskiego. Uniwersam Grochów pójdzie pod kilof, a wraz z nim zniknie bazarek. Uniwersam Grochów ostatnio wygląda fatalnie. Brud i szyldoza, nic ciekawego, choć na zdjęciach dokumentujących jego początki prezentuje się doskonale. Jak mógłby wyglądać wyobrażenie daje Dworzec Centralny, wspaniały przykład tzw. czystego modernizmu, który wręcz szokuje swoją urodą kiedy odskrobie się go z brudu, a zanim przysłoni go szmata H&M z anorektyczną modelką. Sam bazarek to z kolei kwintesencja prawobrzeżnej azjatyckości. Warunki higieniczne kierują myśli ku krętkowi wątroby, pałeczkom okrężnicy i salmonelli. Ukraińcy i Rosjanie handlują szmelcem, Wietnamczycy i Azerowie – badziewem. Ci ostatni „z ręki”. Polski „chłop” polskim ziemniakiem. Obskurnym budom i zadaszeniom architektonicznie najbliżej do barrios w Caracas. Mimo to, kiedy myślę jak ten cały bajzel zostanie „uporządkowany” to chce mi się wyć. Nie zastąpi go bowiem estetyczna hala targowa, a dwie 16-sto piętrowe wieże o funkcji mieszkaniowo handlowej. Cudowne dopełnienie znajdującego się po przeciwnej stronie mega bunkra Rogowskiego. Tomasz Reich nazwał by to „zastrzykiem dla Grochowa”, ale obawiam się, że inwestycja ta ostatecznie pogrzebie szanse Wiatraka na stanie się prawdziwie miejskim placem.

Logika dzikiego wschodu jest prosta – wycisnąć ile się da z każdej piędzi ziemi. I nie ma się co dziwić – imperatywem dewelopera jest zysk. Okiełznać mogą go jedynie regulacje uwzględniające potrzeby mieszkańców. I chodzi mi o kwestie najprostsze – czyste powietrze, bazarek, miejsce do odpoczynku i rekreacji, przestrzeń, prywatność, poszanowanie krajobrazu a czasem nawet kulturowego dziedzictwa (!).

Dwa lata temu byłem w Skierniewicach. Przy wejściu do zabytkowego parku miejskiego pyszniła się tablica zapowiadająca jego „rewitalizację”. SPO taki to a taki, dotacji tyle, wkładu własnego odpowiednio tyle. I dopisek flamastrem „Zostawcie park bo spierdolicie”. No i spierdolili. A najbardziej w tym wszystkim przeraża mnie to, że te spierdolenia zostaną na lata.

Co sądzisz? Skomentuj!