
O kojącej muzyce na złą porę roku, znakomitych polskich płytach i nietypowych miejscach do słuchania muzyki rozmawiamy z Anną Pietrzak, dziennikarką muzyczną.
Mateusz Kaczyński: Siedziałem ostatnio w centrum handlowym. Słuchałem muzyki lecącej w tle zakupów i zdałem sobie sprawę, że do tego właśnie przeznaczony jest ambient.
Anna Pietrzak: I tak i nie. Ambient jest muzyką spokoju, wyciszenia, refleksji. Czasem nostalgii. Jego kojący charakter w przeważającej części przypadków uspokaja odbiorcę. Co na pewno jest potrzebne kupującym przy okazji zakupów. Choć sprzedawcy pewnie patrzyliby na to już zupełnie inaczej. Ambient zakorzeniony jest w muzyce poważnej, ale od swoich początków upatrywany był jako muzyka tła do życia codziennego. Na tej zasadzie Brian Eno stworzył swoją serię płyt ambientowych, z których pierwsza, „Ambient 1: Music for Airports”, powstała jako muzyka na lotniska, by wyciszać czekających na lot i uspokajać przy ewentualnych opóźnieniach. I nawet była puszczana na nowojorskim lotnisku LaGuardia. Eno określa ambient jako muzykę tak nieistotną, niewymagającą skupienia, że aż ciekawą, bo wyzwalającą spokój oraz przestrzeń do rozmyślań. Kojący charakter ambientu sprawia więc, że idealnie pasuje do miejsc, w których gromadzą się duże grupy ludzi. Ale jest jeszcze druga strona ambientu – jego odbiór, słuchanie i przebywanie z nim sam na sam. Pod tym kątem prezentowanie ambientu w centrach handlowych byłoby wręcz pewnym zbezczeszczeniem jego piękna. Nie wyobrażam sobie by np. nagrania takiego giganta ambientu jak William Basiński były puszczane w centrum handlowym, zimnym, oddartym z wyższego piękna symbolu konsumpcjonizmu. Wierzę, że umiejętność robienia zakupów nie jest jednak dla ludzkości największym osiągnięciem w dziejach czy jakimś szczególnym powodem do dumy, dlatego zarezerwowałabym dla tego miejsca coś równie przeciętnego i zwykłego, powiedzmy smooth jazz [śmiech]. A może nawet niech już zostanie jak jest. Może dzięki nudnej muzyce w centrach handlowych podświadomie chcemy szybciej zrobić zakupy, wyjść z tego miejsca i wrócić do prawdziwego życia? Ja przynajmniej nie umiem spędzić tam więcej niż pół godziny. Po tym czasie zasypiam albo denerwuję się. Prawdziwy ambient zarezerwowałabym dla tego, przy czym sprawdza się najlepiej. To wspaniała muzyka kontemplacyjna, która daje odbiorcy możliwość obcowania sam na sam ze swoimi myślami i wyciszenia się, co w dużym mieście jest bardzo potrzebne. W dużych miastach mamy przecież tak dużo bodźców kiedy zamykamy od zewnątrz drzwi domu: męczące i głośne dojazdy do pracy, hałas generowany przez różne środki komunikacji, tłok i duże zbiorowiska ludzi oraz ataki wszechobecnych reklam. Kiedy o tym pomyślisz, to naprawdę tego wszystkiego jest ogrom i naturalnie, choć czasem nie zdając sobie z tego sprawy, potrzebujemy czegoś przeciwnego, co nas uspokoi. Tu objawia się terapeutyczna rola ambientu.

Ambientu najlepiej słuchać w domu. (fot. Marta Ciastoch).
Czy odbierasz ambient jako muzykę radykalną?
W jakim znaczeniu?
W moim odczuciu ambient znajduje się na drugim końcu ekstremum niż pop.
W pewnym sensie każda muzyka może być radykalna. Mój nauczyciel muzyki powiedział, że ambient to nawet nie jest gatunek muzyczny, a jedynie szumy i szmery. Z jednej strony to błąd popełniany przez wielu ludzi, którzy traktują ambient jako niemelodyjny i pełen długich jednostajnych fraz, z których nic nie wynika. Tymczasem to nie jest prawda. Albo inaczej: nie zawsze [śmiech]. Ambient może być bardzo ciekawy, pełen przejść i zmian. Trzeba jednak pamiętać, że bywają one bardzo dyskretne. Dlatego ambient wymaga odpowiedniego odsłuchu. Żeby usłyszeć jego piękne drobiazgi trzeba się wyciszyć, zanurzyć w tym. I też dlatego wspomniane centrum handlowe nie jest najlepszym miejscem do przeżywania ambientu. Z drugiej strony to nie jest tak, że chcę tu gloryfikować ambient. Wręcz przeciwnie, stwierdzam to szczerze i z podkreśleniem – powstaje także wiele złych i bardzo złych płyt ambientowych. Zresztą tak samo jak powstaje wiele złych płyt rockowych, popowych czy techno. Każdy gatunek muzyczny, a ambient nim zdecydowanie jest, ma swoich bardziej i mniej utalentowanych twórców, a co za tym idzie wybitniejsze wydawnictwa i takie, na które nie warto zwracać uwagi. I bardzo dobrze, dzięki temu mamy różnorodność w sztuce wynikającą z „ludzkiego czynnika” – osoby twórcy.
Co jest dla ciebie w takim razie wyznacznikiem dobrego ambientu?
Dobry ambient? Taki, który nie usypia [śmiech]. Na poważnie, znaczenie ma to czy ambient mnie rozluźnia albo wzrusza albo skłania do refleksji. Przy tym w swojej repetytywności musi mieć pewną „zmienność”, dzięki czemu nie sprawia wrażenia nudnego. Niedawno pisałam dla portalu Nowamuzyka.pl recenzję nowego albumu wspomnianego już Williama Basińskiego i Lawrence’a Englisha. Tą płytę poleciłabym każdemu. Wbrew pozorom w tej delikatności naprawdę wiele się dzieje! Są drony, dźwięki lasu, melodyjna harmonia i elementy dark ambientu. Jestem przekonana, że 99% słuchaczy by ją polubiło. Tak samo jak najbardziej znany album Basińskiego „Disintegration Loops I-IV”, którego premiera zbiegła się w czasie z zamachami na World Trade Center, czy wcześniejsze „Watermusic” oraz „Melancholia”. To ciepły i melodyjny ambient, którego się bardzo przyjemnie słucha. Jeśli chodzi o ambient wzruszający to na pewno starsze nagrania Aphex Twina z albumu „Selected Ambient Works 85-92” i „Selected Ambient Works II”. Wspaniała jest też japońska szkoła ambientu z tak istotnymi twórcami jak Hiroshi Yoshimura, Eitetsu Hayashi czy Susumu Yokota, zmarły przedwcześnie w 2015 r. po długiej chorobie. Jego album „Sakura” z 2000 r. to winylowy biały kruk. Podobnie jak „Pętle” Basińskiego. Kiedy ostatnio sprawdzałam na Discogsie na winylu kosztowały blisko 2500 PLN. Z drugiej strony niezwykle ciekawe są też dla mnie wydawnictwa na których ambient łączy się z innymi gatunkami. Tu na pewno wskazałabym ambient techno i polecając naturalnie pioniera tego gatunku Wolfganga Voigta aka GAS, The Fielda czy Bvdub, który wystąpił na ostatniej edycji festiwalu Up To Date w Białymstoku. Na podobnej zasadzie warto też poszperać wśród wydawnictw dub-ambientowych. Lubię jak ambient jest nieoczywisty, jak ma swoją wyrazistość. Nagrania twórców których wymieniłam właśnie takie są.
Czy ambient ma coś do zaoferowania poza przyjemnym słuchaniem?
O tak! Ale przede wszystkim znów podkreślę – ambient poza wyciszeniem ma też skłaniać do refleksji. Kartezjańskie „myślę, więc jestem” przekształca się dzięki ambientowi w „słucham, więc myślę”. Ostatnio przypomniał mi się set Roberta Richa „Perpetual. A Somnium Continuum”. To ośmiogodzinny miks, który idealnie pasuje do jakiegoś acywilizacyjnego przeżycia jak np. nocowanie pod namiotem w letnią noc gdzieś w dzikim lesie czy na zapomnianej łące. Otoczenie nie pozwoli zasnąć, a w takich warunkach tak długie muzyczne doświadczenie może być czymś niesamowitym. Ostatnio polski producent Paweł Pruski, który niedawno wydał ambientowo-eksperymentalny album „Sleeping Places”, wspominał mi o nocnym „koncercie” w gdańskiej Kolonii Artystów. Drzwi zamknięte wieczorem otworzono ponownie dopiero rano. Ciekawe doświadczenie, choć na pewno dla odważnych. W końcu trzeba sobie uzmysłowić zamknięcie na jakiś czas w pomieszczeniu z większą grupą nieznanych ludzi. W każdym razie form do eksperymentowania z ambientem jest naprawdę wiele. Potrzeba tylko zaangażować się nieco, inwencja przyjdzie sama. Wreszcie jak wspomniałam jest wiele nieoczywistych płyt, które łączą się z innymi gatunkami, co jest świetną formą do klubowo – koncertowych przedsięwzięć. Marzą mi się klasyczne chillroomy jak w Berlinie. Na najnowszej płycie Skee Maska obok ambientu pojawia się breakbeat, idm czy dub. Panuje teraz zresztą moda na łączenie gatunków. Innym wyjątkowym wydawnictwem jest absolutnie fenomenalna płyta DJ-a Healera pt. „Nothing 2 Loose”, który łączy ambient z housem i deep housem. To moja płyta roku 2018. Z polskich płyt warto zwrócić uwagę na wspomniany album Pawła Pruskiego „Sleeping Places”, który wcześniej tworzył hip-hopowe podkłady i znany był raczej z glitchowego zacięcia. Wszystkie te płyty nie są klasycznym ambientem spod znaku Briana Eno, lecz czerpią z innych gatunków i brzmień. Ten ambient nie usypia. Można go słuchać ze znajomymi, tańczyć, iść na spacer czy samotnie nocą pędzić pustą drogą. Na tych płytach każdy utwór się przeżywa. Dosłownie.
Ambient zataczna zdecydowanie coraz szersze kręgi. Czy nie prowadzi to twoim zdaniem to „rozwodnienia” gatunku?
Od kilku lat dzięki upowszechnieniu możliwości produkcji muzyki powstaje jej bardzo wiele, nie tylko w ambiencie. Wszystkiego z pewnością nie da się odsłuchać. To po prostu fizycznie niemożliwe. Czy to z gruntu obniża jakość? I tak i nie. Tak, bo wydawnictw jest dużo, przebieramy w średniej i lepszej muzyce, odrzucamy kiepską, i cięgle szukamy kolejnych geniuszy. To czasem naprawdę potrafi zmęczyć, szczególnie gdy nie trafiasz na diament. Nie, bo rozwój środków masowej komunikacji, portali społecznościowych, platform muzycznych od YouTube’a przez Soundcloud do Mixclouda sprawia, że i tak nic co ważne nikogo nie ominie. To daje olbrzymie szanse przebicia się, nawet jeśli początkowo ktoś nie ma zaplecza jak PR, management czy wytwórnia. Takim przykładem jest wspomniany DJ Healer, tajemniczy artysta wielu pseudonimów (DJ Metatron, Prime Minister of Doom, Prince Of Denmark, Traumprinz), który album „Nothing 2 Loose” wydał własnym sumptem, a pierwszy nakład opublikowany w tegoroczną Niedzielę Wielkanocną rozszedł się w kilkadziesiąt minut na specjalnej stronie internetowej, postawionej tylko w celu sprzedaży tej płyty. W zeszłym roku takim artystą, który nagle przebił się w dużej mierze dzięki społecznościówkom był Lanark Artefax, który wystąpił na ubiegłorocznym Unsoundzie. W gęstej, przytłaczającej masie nowych produkcji okazał się wyjątkowym talentem. Kolejny tajemniczy twórca – Abul Mogard, występujący z maską, za specjalnym zakryciem na scenie. To rzekomo serbski emeryt, były pracownik huty. To naturalnie bajka, bo żaden emeryt, który całe życie pracował w fabryce, a na starość zajął się muzyką, nie stworzyłby czegoś takiego jak Abul! Wielu producentów elektronicznych znanych wcześniej z techno, house’u czy idm skłania się teraz ku ambientowi i nie uważam, żeby miało to negatywny skutek. Wręcz przeciwnie, jak to generalnie jest w sztuce, wszystko zależy od konkretnego wydawnictwa. A finalnie to zawsze słuchacze są i będą kluczowym recenzentami. Mówię to też z perspektywy dziennikarki muzycznej. Na portalu Nowamuzyka.pl piszę o tym co moim subiektywnym zdaniem jest w szeroko pojętej elektronice godne uwagi. Nie chcę i nie uważam za sensowne pisać o wszystkim, w tym podążać za modami generowanymi w dużej mierze przez profesjonale muzyczne agencje PR. Oczywiście trzeba polegać na samym sobie, ale na tym polega właśnie dziennikarstwo muzyczne dla mnie. To nie powinno być newsowym zajawianiem wszystkiego co w muzyce jest publikowane. Z drugiej strony, jeśli ja czy ktoś inny o czymś nie napiszemy, zrobi to jeszcze ktoś inny albo po prostu „wykopią” dany temat słuchacze. Bo jak mówię – to oni są najlepszymi i ostatecznymi recenzentami. W każdym gatunku można odnieść sukces, w ambiencie także. Jest to poniekąd muzyka niszy, ale stale powiększającej się. I można w tej niszy odnieść spory sukces, co potwierdza przykład Abula Mogarda czy Basińskiego. Ambient zatacza coraz większe kręgi i w najbliższym czasie to się będzie nasilać. Żyjemy w miastach molochach, coraz bardziej męczącym świecie fake-newsów, co powoduje, że i my jesteśmy bardziej zmęczeni zwykłym dniem. Prawdopodobnie teraz jak nigdy ludzkość potrzebuje muzyki skrajności. Od mocnej, żywotnej, która pozwala na taneczno-umysłowy reset – co potwierdza utrzymująca się faza na techno – do wybitnie kontemplacyjnej i wyciszającej. I to miejsce dla ambientu czy równie popularnego modern classical. To generuje też nowe miejsce dla ambientu na mapie wydarzeń kulturalnych. Warto wspomnieć tu o działalności Jędrzeja Dondziło, znanego DJ używającego pseudonimu DTEKK, który od jakiegoś już czasu organizuje w całej Polsce cykl imprez pod nazwą Centralny Salony Ambientu. Zrodziło się to z festiwalu Up To Date w Białymstoku. Wcześniej nie pamiętam w Polsce tak regularnych i znanych imprez ambientowych.
To właśnie clue problemu. Byłem na kilku wczesnych salonach ambientu, które były dla mnie ogromnym odkryciem. Z drugiej strony kolejna impreza z rzędu okazała się zwyczajnie nudna.
Wiem o co ci chodzi. To trochę tak, że jak nasiąkasz ambientem to zupełnie inaczej zaczynasz odbierać ambientowy koncert na festiwalu z ograniczoną liczbą osób na widowni, inaczej kameralny występ w przestrzeni kościoła czy synagogi, a inaczej klubowy set. Gdy jesteś na festiwalu i masz kameralny set, w specjalnie zaaranżowanej przestrzeni, z ograniczoną liczbą słuchaczy na widowni to czujesz obecność tych osób, ale nikt nikomu nie wchodzi w drogę. Inaczej gdy jesteś w przestrzeni klubowej czy na festiwalu kiedy nie ma odrębnych biletów czy limitowania miejsc. A to siedzisz w ścisku, a to przez cały koncert jakieś zagubione dusze, które przypadkowo trafiły na ten set, oświetlają cię latarką z komórki i depczą palce u dłoni, właśnie wtedy gdy ty podczas występu lubianego artysty czy DJ próbujesz się wyciszyć lub odlecieć w nieznane. Znam to doskonale i wiem jakie to bywa męczące.
W mojej ocenie zasadniczo – choć nie ma reguły – ambient pasuje do innych przestrzeni niż muzyka klubowa. Wtedy jest to zupełnie inne i piękne doświadczenie. Tak właśnie jak chociażby Salony Ambientu w białostockim Pałacu Branickich czy Filharmonii / Operze czy w starej świątyni podczas festiwalu Tchnienia w Bieszczadach. Uważam, że kościoły idealnie pasują do ambientu. Gdyby nie trzymać się sztywno definicji można stwierdzić, że muzyka sakralna ma „właściwości” ambientowe. Wystarczy wskazać na Resinę, Stefana Wesołowskiego czy Michała Jacaszka, których płyty są osadzone w muzyce klasycznej i sakralnej. Ich albumy to bez dwóch zdań najciekawsze wydawnictwa polskich artystów na skraju ambientu i modern classical na przestrzeni ostatnich lat, odnoszące duży rozgłos poza Polską.
Niedaleko od organów do syntezatora.
Zgadza się. Sama łapię się na tym, że gdy jestem gdzieś na wyjeździe, najczęściej na wakacjach, lubię wchodzić do kościołów, posiedzieć w ławce, posłuchać otoczenia i wyciszyć się. Nawet jeśli w tle nie leci żadna muzyka. Kościoły i inne budynki sakralne to świetne miejsca do koncertów ambientowych. Mówię to z głębokim poszanowaniem każdej religii. Wspaniałe doświadczenie „ambientowe” maksymalnie 3 godziny od Warszawy? Wizyta w Ławrze Supraskiej czyli prawosławnym klasztorze męskim w Supraślu, w którym wykształcił się szczególny rodzaj śpiewu monastyrowego – Chorał Supraski. Usłyszeć to na żywo to coś niesamowitego. Można też kupić sobie na pamiątkę CD. Ja mam i u mnie w aucie ma stałe miejsce w schowku, tak żebym zawsze mogła jej posłuchać.
Monastyr w Supraślu (fot. Anna Pietrzak).
Gdzie jeszcze można słuchać ambientu?
Na szczęście w coraz większej liczbie miejsc i coraz ciekawiej zaaranżowanych. Spójrzmy na przykład na serię koncertów „W Brzask”, która odbywa się w warszawskiej Królikarni od bodajże sześciu już lat. Siedzi się pod filią Muzeum Narodowego na Mokotowie i słucha muzyki klasycznej oraz setu didżejskiego na powitanie dnia. Koncerty w ramach tej serii starują między 4 a 5 rano w wakacje. To niesamowite przeżycie pobyć rano w otoczeniu pięknego ogrodu, w którym gra tak cudowna muzyka. Z mojej perspektywy ambienty brzmią znacznie lepiej poza klubem i miejscami, które kojarzą z tłocznym nagromadzeniem ludzi, imprezą nocną czy używkami. To po prostu inna aura, inny klimat i inna wrażliwość zakodowana w samej muzyce.
Słońce wstaje nad Królikarnią podczas koncertu z serii „W Brzask”. (fot. Anna Pietrzak).
Teraz przesadzę, ale czy ambient to muzyka dla mistycznych straight-edgów?
… W pewnym sensie tak, ale też nie przesadzajmy [śmiech]. Z pewnościa ambient nie jest muzyką dla każdego. Według mnie ambient jest muzyką dla świadomych i szukających samotników. Mówiliśmy o słuchaniu ambientu w klubie. Tu mogę dodać – nie pokochasz i nie zrozumiesz ambientu w klubie, jeśli uprzednio nie posłuchasz ambientu w samotności. To prawdopodobnie jeden z nielicznych gatunków muzyki, który jest najlepszy w zupełnie jednostkowym odbiorze. Słuchając go nie gadasz, raczej nie tańczysz, najczęściej zamykasz oczy i odpływasz. No chyba, że ktoś wpadnie na pomysł wizualizacji, ale wciąż to raczej doznanie hipnotyczne, jak np. podczas występu GASa na tegorocznej edycji Tauron Nowa Muzyka Festiwal. Jasne, możesz się przytulic do kogoś kogo kochasz, ale ze swoimi myślami i tak będziesz sam. Tam nikt nie wejdzie. Albert Camus powiedział ponoć, że wielkie miasto to jedyna dostępna dziś pustynia. Henry Thoreau z kolei, że w wielkim mieście ludzi dzieli tylko samotność. Dużo w tym prawdy. Gdy dodasz do tej pustyni samotności ciągłe manipulacje przytłaczającej liczby mediów i zewnętrzne „ataki” dużego miasta – hałasu, reklam, informacji, to w tej całej samotności można całkowicie stracić świadomość i kontakt z samym sobą. W takich sytuacjach, gdy jesteśmy pogubieni i nie słyszymy siebie, ambient ma moc terapeutyczną. To muzyczny wytrych do własnego wnętrza. Pozwala dotrzeć do samego siebie i znaleźć sferę, w której nic nam nie zagraża. Mamy wtedy czas i swoje myśli. Tak więc ambient to muzyka samotników na pustyni wielkiego miasta. Ale samotników szukających zrozumienia i kontaktu z samym sobą. Wtedy łatwiej nawiązać kontakt z innymi. Nie trzeba być przy tym koniecznie straight-edgem. Ja np. nie jestem. Ambient daje mi za to poczucie równowagi i odskoczni od wszystkiego co jest po jego przeciwległej stronie, w szczególności imprez klubowych na które regularnie chodzę.
Jakie płyty polecasz na nadchodząca ponurą porę roku?
Myślę, że wszystkie, które poleciłam się sprawdzą. Na pewno DJ Healer i jego “Nothing 2 Loose”. Rekomendowany odsłuch w samotności, w domu, w wygodnej pozycji leżącej. Niebywałe przeżycie. Ostatnio wyszło też wznowienie albumu “Anima Mundi” niemieckiego producenta Vrila, ciekawa sprawa z pogranicza ambientu, dubu i techno. Skee Mask i jego “Compro” to kolejna rzecz obowiązkowa. Albumy świetnych polskich twórców: “Traces” Resiny, nieco starszy “Baltic Beat” Bartka Kruczyńskiego, “Peak” Tomka Mreńcy czy albumy Tomka Bednarczyka, którego każdą płytę polecam. Bardzo utalentowany ambientowiec. Czekam kiedy wyjdzie od niego coś na winylu. Jakiś czas temu występował ze wspominanym kilkukrotnie Williamem Basińskim w Pradze. Warto posłuchać duetu Nanook of the North oraz wrócić też do wspólnych nagrań Mikołaja Bugajaka czyli NOONa i Piotrka Kalińskiego aka Hatti Vatti. Niedawno wyszło winylowe wznowienie ich albumu „HV/NOON”, ale ja polecam „Versions” czyli wersję instrumentalną tamtego albumu. Genialna sprawa. Nie jest to może stricte ambient, ale słucha się tego znakomicie. No i jak to się mówi – last but not least – „Rite of the End” Stefana Wesołowskiego. To dla mnie najpiękniejsza płyta z pogranicza modern classical i ambientu jaką słyszałam. Muszę jednak uczciwie ostrzec, to chłodny materiał. I wzrusza do łez.
Dziękuję za rozmowę.
Ja również, wielkie dzięki za zaproszenie do Pańskiej Skórki.
****
Ania Pietrzak Dziennikarka muzyczna związana z portalem Nowamuzyka.pl, działającym od 2003 r., prezentującym głównie elektronikę i nowe brzmienia. Twórczyni i prowadzącą audycję #AMBIENTY w warszawskim Radiu Aktywnym. Jej muzyczne zainteresowania skupiają się wokół ambientu, IDM, glitch, techno i house’u. Fanka winyli i przyjaciółka warszawskiego AsfaltShopu, w którym okazjonalnie sprzedaje płyty.
Co sądzisz? Skomentuj!