
„Powiedz na czym jeździsz, a powiem Ci kim jesteś” – w Warszawie, mieście lansu i pozy, słowa te są prawdziwe bardziej niż gdzie indziej. To na czym jeździsz i to w czym jeździsz ma znaczenie. Jest manifestacją poglądów i deklaracją przynależności. Jak nie popełnić błędu i nie pogubić się w meandrach rowerowej stylówy? Pomoże w tym Ci Roweriusz – krótki opis kategorii warszawskich rowerzystów.
- Car Killer. Kiedy Ty uczyłeś się jeździć na dwóch kółkach, a masa krytyczna nie była koncesjonowanym przez Ratusz piknikiem rodzinnym, on już odbijał ulice z rąk samochodziarzy i policji. Przynależność do kultury kurierskiej manifestowana szosowym rowerem na ostrym kole, nereczką, u-lockiem lub łańcuchem wokół bioder – służącym zarówno do przypięcia roweru jak i siłowych konfrontacji. Liczne szprychówki z allay cat-ów budziły środowiskowy szacunek. Całości dopełniała kurierska torba z przymocowanym radiem. Na łydce zaś – tatuaż z zębatką. Hard Core. Dziś, niestety, gatunek ten wymiera. Szacunek starej szkole!
- Rowerzysta ze Zbawixa. Rower traktuje raczej jako atrybut, element stroju, chociaż czasem też na nim jeździ. Obowiązkowo jest to szosa, albo lepiej – udający ostre singiel. Rama lśni lakierem w kolorze fuksja, gdyż jej właściciel jest świadom istnienia takiej barwy. W jednolitym kolorze ma też „dodatki” – siodło, gripy, pedały. Rowerzysta ze Zbawixa nie musi podciągać prawej nogawki, co by mu się smarem nie uwaliła, bo nogawki to on ma wąskie jak wiadoma cześć węża. A poza tym standard – nerka HoLo z recyklingowego baneru, przyczes, broda, hummus w kieszeniach, emfaza. W przyrodzie istnieje też Rowerzystka ze Zbawixa, czyli Cycle Chick.
- Cycle Chick – czyli laska na rowerze. Jedna z piękniejszych rzeczy, jakie mogą zdarzyć się w miejskiej przestrzeni (tak, to szowinistyczna uwaga, dla równowagi Paniom polecam ten blog). W wersji romantycznej – zwykle studentka lub absolwentka kulturoznawstwa. Ze względu na unikanie lekcji WF-u w szkole jazda na rowerze sprawia jej trudność, szczególnie że jej holenderka do najlżejszych nie należy. Po dodaniu obowiązkowego koszyczka – na najnowszą powieść Houellebecqa (czyt. Holoubka), bagietkę lub tartą bułkę z Charlotte (czyt. Szarloty), waży 30 kg. W wersji hip Cycle Chick podobna jest do Rowerzysty ze Zbawixa, tylko jest bardziej od niego wysportowana i nie ma brody.
- Rowerzysta dresiarz. Ponieważ jego stosunek do własności prywatnej jest co najmniej tak luźny jak u studentki kulturoznawstwa, jego rower może być różny, w zależności kogo z niego właśnie zsadził… No dobra, to nie lata 90-te. Zwykle więc jest to góral z supermarketu, na takim śmiesznym tylnym amortyzatorze jak w enduro. Ubiór nie zmienia się specjalnie z okazji jazdy rowerem. Sportowe buty, biała skarpetka, kreszowe krótkie spodenki, brak koszulki – czyli dyskretna miejska elegancja. Dresiarstwo, bez względu na transportowe poglądy, ma swoją własną typologie, do której uprzejmie odsyłam.
- Rowerzysta kabacki. Grasuje na Kabatach oraz na ścieżce rowerowej w Alejach Ujazdowskich. Roweru używa jedynie do rekreacji (na co dzień jeździ białą flotową skodą kombi, tzw. lodówką) – co podkreśla odpowiednim sprzętem i strojem. Choć po płaskim terenie, przemieszcza się na rowerze górskim, a nierówności fazowanej kostki bauma pozwala mu pokonywać potężny resor. Jego rower wyposażony jest we wszystko – od błotników, przez dzwonek, zestaw lampek, prędkościomierz, stymulator, amortyzator, paralizator, po przysłowiowe gumowe jebadło. Sam przypomina krzyżówkę bobsleisty z żółwiem ninja. Na tyłku – gacie z lycry z pieluchą. Na głowie – kask. W wersji rodzinnej przewodzi bogu ducha winnej kobiecie w takimże przebraniu, oraz dziecku – swojej miniaturce, wyposażonej dodatkowo w ochraniacze na wszystkich częściach ciała. Jadąc w tygodniu swoją skodą przeklina rowerzystów korzystających z jezdni.
- Rowerzysta narodowy. Dla niego rower nie jest kwestią wyboru, a musu – nie stać go na samochód, a ZTM ściga go za niezapłacone kary. Co więcej, rowerem i cyklistami z oczywistych przyczyn się brzydzi, a najbardziej ubliża mu fakt, że musi używać pedałów. Strój – koszulka z symbolem polski walczącej. Jeździ wściekły, zwykle lekko zdezelowanym, czarnym góralem. Czując na twarzy wiatr lubi sobie wyobrażać, że rower to husarski rumak, i trochę niezdrowo go to podnieca. Nuci pod nosem „w stepie szerokim”.
- Rowerzysta południowy kochanek. Student Erasmusa lub turysta, Włoch lub Hiszpan. Śmiga natrąbiony veturilo po Nowym Świecie, również po chodniku. Nie zna języka, olewa straż miejską. Pokrzykuje – bella ragazza! lub que culito!, czemu towarzyszy gwizdnięcie lub cmoknięcie. Znienawidzony przez wszystkie typy rowerzystów prócz Cycle Chicks, które na te rowerowe zaczepki nader często prężą ramy i dokręcają nyple (tak, to jest tzw. seksistowski żarcik rowerowy).
- Rowerzysta urzędnik. Pracuje w administracji centralnej lub samorządowej. Jako osoba rozeznana w temacie transportu w mieście, mająca na uwadze względy ekologiczne, konieczność ograniczania spalin i hałasu oraz problem z zastawiającymi chodniki samochodami, porzucił prestiżową urzędową furę na rzecz roweru. Spotyka się to z aprobatą wyborców, ceniących we władzy skromność i pokorę. Daje też dobry przykład obywatelom państwa i miasta. Gatunek ten występuje masowo w Berlinie, Sztokholmie, Kopenhadze…. W Warszawie, szczególnie na stanowiskach powyżej referendarza, niestety nie.