Pan i władca

Był środowy wieczór. Nieubłaganie zbliżała się godzina dwudziesta druga. O tej porze miasto zazwyczaj jest już przejezdne. Wszędzie poza Halą Koszyki. Jechałem spokojnie, moim żółwim tempem. Późnym wieczorem sprawia mi to wyjątkową przyjemność. Światła, neony, podświetlone budynki i pustka na drogach przemieniają Warszawę w wielką metropolię z filmów. Przemierzałem ją dostojnym tempem w moim skromnym czarnym aucie, kiedy na drodze pojawił się on.

Władca drogi. Król szosy. Miejski rajdowiec. Do tego także arbiter elegancji oraz smakosz. Bywalec Hali Koszyki. Ewidentnie spieszyło mu się na późną kolację, bo pędził jak za potrzebą. Do mety zostało mu niecałe pięćset metrów. Wtedy zdecydował się na finisz w iście sprinterskim stylu. Wyprzedził mnie na podwójnej ciągłej linii. Nie zważał na auta jadące z naprzeciwka. Rzutem na taśmę wślizgnął się w szczelinę pomiędzy źle zaparkowaną taksówką, a wyjazdem z budowy. No i zrobił się korek.

Fantazja rajdowca splotła się niefortunnie z układem przestrzennym. Wysepka, przejście dla pieszych, pas do skrętu w prawo do garażu i sznur samochodów nadciągających z naprzeciwka. Nie było alternatywnej trasy. Nie dało się pojechać ani w jedną, ani w drugą. Klasyczny klops. Zdobywca niespecjalnie przejął się zaistniała sytuacją. Ba, znalazł nawet dla niej znakomite rozwiązanie. Włączył światła awaryjne i w ten sposób miał problem z głowy.

Ja jednak stałem. Po dobrych dziesięciu minutach zaczęła mi chodzić już żyłka. Niestety obtrąbienie i oświecenie światłami nie pomogło, dlatego zdecydowałem się nawiązać kontakt ustnie. Szczęśliwym trafem, nadarzyła się do tego okazja. Sytuacja na przeciwległym pasie trochę się uspokoiła. Podjechałem więc naprzód i w znany wielu stołecznym kierowcom sposób opuściłem szybę. To bardzo ludzki gest. Tak rozpoczęłą się krótka, ale jakże znacząca rozmowa:

– Proszę pana, tu nie wolno stawać. – powiedziałem przez okno samochodu.

– Ja mogę. – odpowiedział władca warszawskich dróg.

Przyznam, że trochę mnie zatkało. Zrobił to co powiedział. Co do joty wypełnił swój plan. Zatrzymał się i objął niepodzielne panowanie nad królestwem. A włościami jego było kilka metrów kwadratowych pasa ruchu.

Przez kilka sekund stałem i patrzyłem jak wryty. Było już późno, więc postanowiłem się nie złościć na zapas przed pójściem spać. Ruszyłem dalej. W tylnim lusterku odbiły się światła syreny. Policyjny radiowóz zatrzymał się obok pana i władcy. Funkcjonariusze z drogówki wyszli by rozpocząć kontrolę. On jednak stał dalej niewzruszony. Bo mógł.

Co sądzisz? Skomentuj!