Kruczą znam najlepiej

Napisała Ada Lyons

rog_zurawiej1_panskaskorkaRóg Kruczej i Żurawiej. Widać drogerię Czar Warszawy z charakterystycznym neonem. Szpaler lip, których już nie ma, sięga bramy.

Mając na uwadze warszawską tematykę bloga, od razu pomyślałam, że napiszę o ulicy Kruczej, ponieważ ulicę tę znam najlepiej. Kiedy postanowiłam o niej napisać, uświadomiłam sobie że jestem już niestety poważnie oldskulowa. No cóż, pamiętam ją jeszcze z lat 60tych… Pamiętam furmankę, którą chłop przywoził ziemię do doniczek i ostrzacza noży ustawiającego się na podwórku niedaleko Żurawiej. Może te lata to nie były Swinging Sixties jak w Londynie ale Warszawa kwitła, rozwijała się a jednocześnie była przyjazna mieszkańcom. Tak to właśnie pamiętam. Najpierw wybudowano ministerstwa: Górnictwa, Rolnictwa, Budownictwa. A potem stwierdzono, że okolica jest zbyt martwa i dobudowano bloki mieszkalno-komunalne, w których zamieszkały rodziny według przydziału. Oczywiście nie pamiętam budowy ministerstw, gdyż wprowadziłam się a raczej zostałam wprowadzona na Kruczą jako niemowlę na początku lat 60.

Ulica Krucza, tak jak i reszta Warszawy miała bardzo dobrą koncepcję rozwoju. Nowe domy ładnie wkomponowały się w stare, przy czym odrzucono przedwojenne rozwarstwienie – front dla bogatych, dalsze części dla biedniejszych z podwórkami-studniami. No i przede wszystkim zasadzono bardzo dużo drzew. Na ulicy Nowogrodzkiej, gdzie zachowały się stare kamienice rosło jeszcze sporo przedwojennych drzew, ale na Kruczej posadzono nowe dęby, a na Żurawiej szpalery lip. Na podwórkach nowych bloków, urządzonych tak, ażeby dzieci miały dużo światła i pola do zabawy, posadzono topole. Tylko przedszkole miało ogrodzenie, a tak poza tym nie było żadnych bram, ogrodzeń ani płotów. Publiczna przestrzeń była wolna i otwarta. Można było swobodnie przechodzić na skróty przez podwórka, unikając ruchu ulicznego. W Warszawie powstało dużo budynków z kolumnadami, pod którymi można było przechodzić, kryjąc się w razie deszczu. Zupełnie jak w szwajcarskim Bern. W mojej okolicy tego rodzaju dom był na Kruczej niedaleko Mokotowskiej i na Żurawiej w stronę Placu 3 Krzyży. Takie rozwiązanie dodawało lekkości budynkowi, a jednocześnie służyło pozytywnie przechodniom. Kruczą jeździły wtedy niekopcące trolejbusy – autobusy elektryczne, a więc eko. Wieczorem wielkomiejskiego blasku dodawały wspaniałe neony. Szczególnie pamiętam ten z krówką nad barem mlecznym Bambino. Na rogu Kruczej i Hożej znajdowało się biuro Air France, dalej prywatny sklepik z filatelistyką i Pewex. Po drugiej stronie Hożej naprzeciwko hotelu Grand był grawer, Cepelia, sklep z fajkami i kawiarnia Grand z kawą i pysznymi, ekskluzywnymi ciastkami jakich nie było nigdzie indziej w mieście. Za Ministerstwem Rolnictwa w budynku, w którym mieszkałam, był kiosk Ruchu z gazetami, na rogu drogeria Czar Warszawy, sklep wędkarski, jubiler, sklep myśliwski, sklep ze słodyczami, mięsny i rybny. Wszystko co niezbędne dla mieszkańców i przyjezdnych.Naprzeciwko na parterze Ministerstwa Górnictwa były zawsze jakieś salony. Najdłużej zachował się salon samochodowy z częściami zamiennymi. Między Nowogrodzką a Alejami Jerozolimskimi był sklep z kryształami, a dalej Izis – salon kosmetyczny i salon jubilerski. Po drugiej stronie Kruczej od zawsze był zakład fryzjerski i perukarnia, potem sklepy z gadżetami, wazami, zastawami stołowymi itd. dalej był kolejny kiosk Ruchu, a na rogu wspaniały, ogromny sklep z kwiatami.

To było centrum miasta nastawione na służbę społeczeństwu, jak się wtedy głosiło i nie były to puste słowa. Obowiązywał wtedy ustrój socjalistyczny, co prawda określany dokładniej ustrojem socjalizmu realnego, niemniej jednak socjalistyczny. Pierwszeństwo miała wspólnota. Nie sądzę, żeby było to takie złe podejście. Jestem bardzo zadowolona, że przyszło mi wzrastać w tamtym ustroju na ulicy Kruczej, szczególnie kiedy przechodzę ulicą teraz i mam porównanie. Do szkoły podstawowej na Sadową odchodzącą od Hożej, chodziłam na piechotę. Było bezpiecznie. Nie było żadnych zielonych strzałek na sygnalizacji i samochody nie wjeżdżały na pasy przed ani za pieszymi. Ale pomijając nowe przepisy i maniery kierowców, kiedy idę od strony Alei Jerozolimskich Kruczą tylko jedno określenie przychodzi mi do głowy: „chore”. Zamknięte od dawna, zaniedbane lokale, banki, mało użytecznych dla lokalnej społeczności miejsc. Na miejscu kwiaciarni – apteka, zamiast kiosku Ruchu – piekarnia szwajcarska z bułkami z dykty. Kamienicę na rogu Nowogrodzkiej odzyskała jakaś kobieta, ale nikt nie wierzy w to, że jest rzeczywistą spadkobierczynią. Jedno co jest pewne to to, że jest chciwa i bez honoru. Po podwyższeniu czynszu perukarni dogadała się z nimi, że zostawi ich na 3 lata ale wystarczyło, że pojawił się koleś dający więcej od razu zmieniła zdanie. Sklepikowi spożywczemu od strony Nowogrodzkiej podwyższyła czynsz do 12 tysięcy co ich oczywiście wykluczyło. W lokalu zaczął działać lokal z burgerami, jednak bardzo szybko się wycofał. Jak można zarobić na dziupli za 12 tysięcy miesięcznie czynszu? Chyba trzeba sprzedawać bliny z kawiorem i to tak skutecznie, żeby tłum wylewał się na ulicę. W ten sposób powstało kolejne martwe miejsce. Naprzeciwko kamienicy na ulicy Kruczej są już tylko banki – kolejna martwota. W byłym Ministerstwie Górnictwa nie ma nic dla ludzi. Na rogu Nowogrodzkiej i Kruczej krawiec Zaręba funkcjonuje albo dlatego, że dobrze przędzie albo dlatego, że wykupił lokal, tak jak jubiler kilka lokali dalej i temu panu już nikt nigdy czynszu podnosić nie będzie. Bar Kruczek powstały na miejscu sklepu spożywczego, który powstał na miejscu rybnego sprzed lat, od lat zamknięty. Przytulna knajpka Babuszka, po podwyżkach z kosmosu tym razem „miasta”, wyniosła się. Lokal stoi pusty. Zostało tylko Salad Story i restauracja włoska zarabiająca na pizzerii w innej dzielnicy. Czar Warszawy zamknął się od razu po podwyżkach czynszu. Pani, która prowadziła sklep przed podwyżką, płaciła 6 tysięcy miesięcznie i to z trudem. W budynku naprzeciwko byłego Grand Hotelu nie ma już nic. Tylko bank, czyli nic. „Miasto” liczy na sieciówki, zagraniczne firmy i kolesiów piorących brudne pieniądze. Żałosne to wszystko.

Chińczycy, powołując się na Feng Shui utrzymują, że nadmiar pieniędzy zabija. Widzimy to dokładnie na przykładzie ulicy Kruczej, nie wspominając o Marszałkowskiej, gdzie jest jeszcze bardziej martwo. Podsumowując: panuje chciwość, kult pieniądza, dominacja silniejszego. Miasto jest dla bogatych i samochodów. Ponownie nadszedł czas wyjazdów…

Co sądzisz? Skomentuj!