Herzog spod Alpejskiego

Od pewnego czasu korzystam z zakulisowego wejścia na pocztę przy placu Szembeka. W ten sposób jest bardziej tajemniczo. Ostatnio na schodach przy zapleczu stało trzech listonoszy. Palili i gadali. Czwarty pakował przesyłki do furgonetki. Kiedy skończył załadunek, zatrzasnął drzwi auta i ruszył z piskiem opon. Po drodze minął śmietnik na którym widniał osobliwy napis: „Kryształ Dowóz 24/7”. Wszystko stało się jasne. Obsługiwał różnoraką klientelę.  

Do sklepu budowlanego na Targówku wpadliśmy z Madzią na kilka chwil przed zamknięciem. W sam raz, żeby uniknąć kolejek i w spokoju powybierać kwiaty do sypialni. Wybór padł na obfitą paprotkę oraz dwa skrzydłokwiaty. Postawiłem rośliny przy kasie.

– Już wiem jak je nazwiemy. – powiedziałem. – Ten po lewej będzie nosił imię Piotra, a ten po prawej będzie Marianem. Razem oczyszczą powietrze w naszej sypialni.

Kasjerka zaśmiała się.

W stronę kasy zmierzała druga para wieczorowych klientów. Ona niosła jeden mały kwiatek, a on pięć.

– Kasa zamknięta. – powiedziała stanowczo kasjerka.

Zamknąłem przed parą bramkę z zakazem wjazdu.

– Nikt już tu  dziś nie wejdzie. – powiedziałem. Kasjerka kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Prawdziwy bal miał jednak miejsce w piątek. Pojechaliśmy z chłopcami na Saską Kępę. Według pierwotnego planu mieliśmy odwiedzić Bar Alpejski, ale ten był czynny tylko do osiemnastej. W związku z tym podjęliśmy strategiczną decyzję by zasiąść po drugiej stronie ulicy w Barze Fregata. Dotarłem na miejsce jako pierwszy. Fregata była nabita po brzegi. Na miniaturowej scenie facet śpiewał  piosenki Grzesiuka przy akompaniamencie gitary. Weseli panowie dyskutowali przed lokalem. Miałem już wchodzić do środka. Wtedy zadzwonił Maciek i obwieścił mi, że Alpejski jest jednak otwarty.

Przeskoczyłem na drugą stronę Międzynarodowej. Kilka metrów wystarczyło by przenieść do epoki analogowej. Co tam godziny otwarcia podawane przez internetowe aplikacje! Papier jest królem, a słowo  prawem. Kartka na drzwiach Alpejskiego ogłaszała wszem i wobec, że lokal działa do 23.30. Wszedłem do środka. Ku mojemu zdziwieniu wewnątrz słychać było tylko ciche rozmowy. Nic ich nie zagłuszało, nie grała żadna muzyka. Na ścianach wisiały blaszane gwiazdy, księżyce i Słońce podświetlane od dołu. Przywodziły na myśl klimat z lat sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych. Sprawiały, że w Alpejskim było bardzo nastrojowo. Atmosfera udzieliła się wszystkim, włącznie z obsługą. Pani ekspedientka opowiadała o tym jak własnoręcznie wybierała gałki przykręcane do oparć krzeseł oraz o odcinku telenoweli „Klan”, który nakręcono w lokalu. Wspólną wyżerkę z aktorami pamiętała do dziś!

Magia Alpejskiego promieniowała też na zewnątrz. Kiedy nadszedł czas pożegnania, staliśmy jeszcze chwilę przed barem. Wtedy z drugiej strony ulicy dobiegł nas okrzyk: „Aguirre!”. Ktoś zmierzał w naszą stronę.

– Aguirre… – powiedział niski facet w polarze, który przybiegł do nas z Fregaty.

– …czyli Gniew Boży. To taki film Wernera Herzoga. – odpowiedziałem.

Tajemniczy nieznajomy był wniebowzięty.

– Panowie! Cóż to za niespodziewane spotkanie, by tu na Saskiej Kępie móc porozmawiać z kimś o znakomitej kinematografii. Bo wiedzą panowie, że Herzog mimo, że robił filmy popularne to zawsze przemycał w nich wątki dokumentalne. Jak na przykład w jego innym filmie…

Staliśmy na Międzynarodowej. Wiedziałem, że wieczór, który przed chwilą miał się skończyć dopiero się zaczynał.

Co sądzisz? Skomentuj!