
Zawsze lubiłem myśleć o Warszawie jako o mieście otwartym i tolerancyjnym. W zasadzie – mimo wszystko – nadal lubię tak o niej myśleć.
Homofobiczne, ksenofobiczne, rasistowskie, czy po prostu tępe chuligańskie wybryki zdarzają się, a i owszem. Można dostać w dziąsło za niewłaściwy strój, trzymanie się za rękę z osobą tej samej płci albo za rozmowę w tramwaju po niemiecku. Lub wietrzyć z gazu łzawiącego lokal z falafelami. Szczególnie kiedy do stolicy zjadą się miłośnicy maszerowania z zielonymi lub czerwono-czarnymi sztandarami, co zdarza się od czasu do czasu – w listopadzie, ale i w sierpniu. Można zobaczyć wywieszoną przez osoby alternatywnie inteligentne kartkę o „pakcie warszawskim” kibiców wszystkich klubów przeciwko osobom nieheteronormatywnym. Można przeczytać na murach rzeczy podłe (można też cieszyć oko dokonanymi inną ręką przeróbkami tych podłych na dowcipne). Wszystkie te wydarzenia, słusznie nagłaśniane, były jednak do niedawna nieco marginalne. Niestety, ostatnie tygodnie i miesiące polaryzacji i tworzenia atmosfery nagonki, połączonej z systemową opresją państwa wobec części obywateli, sprawiają, że na przyszłość naszego miasta spoglądam z coraz większym niepokojem. Nie pomagają też włodarze. „Liberalny” prezydent Warszawy uznał umieszczenie tęczowych flag na kilku stołecznych pomnikach za „godne potępienia akty wandalizmu”, którą to wypowiedzią radośnie postawił się w jednym rzędzie z Joachimem Brudzińskim. A propos niszczenia pomników – o tym w post scriptum.
Od lat uczestniczę w Paradach Równości. Nie tylko dlatego, że uważam, że moi nieheteronormatywni znajomi zasługują na pełne wsparcie w żmudnej walce o równe prawa w społeczeństwie. Również dlatego, że są to wydarzenia o wyjątkowej atmosferze, pełne dobrych emocji, nacechowane wyłącznie pozytywnie. Do niedawna, nawet w czasach pogłębiającego się systemowego zwrotu państwa na (dalekie) prawo, atmosfera „wokół” Parady również była niezła. Pomijając pojedyncze, kilkuosobowe (czasem niemal niewidoczne i niesłyszalne) pikiety „smutnych skinów” jak ze starej piosenki, uczestnicy spotykali się raczej z co najmniej neutralnym, a często bardzo sympatycznym odbiorem ze strony otoczenia. Czasy kiedy na demonstracje osób LGBT+ sypały się kamienie wyglądały w Warszawie na słusznie minioną przeszłość. W tym roku z powodów epidemicznych Parada się nie odbyła, w zamian mieliśmy natomiast do czynienia z pacyfikacją przez policję pokojowej manifestacji na Nowym Świecie, połączoną z łapanką. Można było np. trafić na dołek za tęczową torbę z Tigera (wiecie, że to najlepiej sprzedający się od dawna wzór?)… albo po prostu za torbę. Z ziemniakami, bo wyszło się akurat do sklepu. No to chyba jednak coś tu jest nie halo.
Protest przeciwko Paradzie Równości 2017
I tu w pewnym sensie miejsce po Paradzie zagospodarowała wielotysięczna manifestacja poparcia dla Margot, zatrzymanej przez policję aktywistki kolektywu „Stop Bzdurom”. Wydarzenie specyficzne, bo reaktywne – stanowiące odpowiedź na bezprzykładną brutalność mundurowych na warszawskich ulicach. Ze sceny padały mocne słowa, ale pomiędzy wystąpieniami, kiedy wybrzmiewała muzyka, powracała pozytywna atmosfera corocznych tęczowych spacerów przez Warszawę. Co ciekawe, policja, choć wyraźnie obecna, tym razem nieco się „przyczaiła”, gromadząc główne siły w odwodzie na pl. Grzybowskim. I mimo wygłaszanych przez organizatorów ostrzeżeń i zachęt do ostrożności, barwne osoby z tęczowymi flagami opuszczały zgromadzenie nieniepokojone. Obserwując je w drodze do domu przez moment znów czułem ducha Warszawy „sprzed”.
Choć rządzący starają się dzielić społeczeństwo i polaryzować skrajne postawy, choć prezydent Warszawy zadziwia swoją biernością lub „fajnocentrowym” łajaniem „zbyt radykalnych” działań osób, które na co dzień podlegają państwowej opresji, choć państwowe przyzwolenie na nienawiść to już nie tylko brutalność służb i żenujące wpisy na oficjalnym fanpage’u Komendy Stołecznej, ja nadal nie tracę wiary w warszawiaków i warszawianki i w to, że nawet w najbardziej ponurych i brunatnych okolicznościach, w stronę których jako państwo i społeczeństwo nieuchronnie zmierzamy, zachowają fason, klasę i godność. I że nadal będą zamalowywać nienawistne mazaje na ścianach oraz obywatelsko blokować (nawet chronione przez policję) plujące jadem furgonetki.
Dopóki David Bowie uśmiecha się nad dachem żoliborskiej willi, a w coraz liczniejszych miejscach widzimy małe i duże tęczowe flagi, Warszawa da radę i pozostanie enklawą otwartą dla każdej i każdego.
Post scriptum – podobno „wandalizowanie” i „profanowanie” pomników (także przez czasowe umieszczenie na nich kawałka materiału) to specjalność „lewackich bojówek” i „ideologii”. No spoko:
fot. Wistula, Wikimedia Commons
fot. Wistula, Wikimedia Commons
fot. M. Kostrzewa za „Legia podtrzymuje tradycję. Kolumna Zygmunta udekorowana barwami klubu”
Co sądzisz? Skomentuj!